Czasem zastanawiam się, jak potoczyłyby się losy świata, jeśliby niektórych odkryć technologicznych dokonano wcześniej. Weźmy dla przykładu media społecznościowe. Chociażby Twitter i Facebook. Gdyby nie ten ostatni, to w życiu nie dowiedziałbym się, że dzisiaj jedna ze znajomych jadła na śniadanie pasztet i dżem (ślina cieknie mi wartkim potokiem!), żyłbym nieświadomy kto kogo najbardziej na świecie kocha i jak wygląda pies sąsiadów po ostatnim wizażu. O ileż uboższy byłby człek bez takiej wiedzy, prawda? A ile trudniej mieliby złodzieje, bez wskazań, kto i gdzie rozpoczął właśnie urlopowy wypoczynek! A proszę sobie wyobrazić, że media te pojawiły się kilka wieków wcześniej.

Załóżmy, że zamiast miniaturowych komórek byłyby to wielkogabarytowe kufry z różnymi trybami w środku, zasilane zaprzęgniętym do kieratu wołem i klawiaturą jak przy dzisiejszym pianinie. I oto przed bitwą pod Grunwaldem Urlich von Jungingen zamiast wysyłać heroldów zamieszcza post na Twitterze: „Ja, Urlich, mistrz Zakonu, wzywam Ciebie Władysławie, abyś z gajów i zrośli wyszedł i do walki stanął. I mogę Tobie przysłać kilka nagich mieczów, coby wojowie Twoi gnuśności się pozbyli.” Post momentalnie zbiera kilkaset „lajków” rycerstwa krzyżackiego i jego sojuszników. Wtedy Jagiełło umieszcza własny: „Mieczów u nas dostatek, a i tak nim słońce zajdzie, wszystkie do mnie należeć będą, także te, które mi ofiarować zamierzasz.” A później całą Koronę Polską i Wielkie Księstwo Litewskie obiegłoby selfie Jagiełły z ciałem Jungingena w tle (wszak pamiętajmy, że w średniowieczu obowiązywały inne normy moralne). Oczywiście – bo tak było od zawsze – znaleźliby się niedowiarkowie, twierdzący, że obraz jest mistyfikacją, bowiem Urlicha widziano w chłopskim przybraniu przy żarnach w Spychowie albo przy wypasie bydła w Szczytnie. Ale musimy liczyć się też z tym, że bitwa rozstrzygnęłaby się w inny sposób, bo na przykład dowódcy pułków smoleńskich nie umieli jeszcze takimi mediami się posługiwać, a może wołów nie udało się przeprawić przez Niemen. Zatem nie brnijmy w to dalej. W Głogowie znowu dokonano głośnego skoku złodziejskiego. Tym razem łupem padł sex shop, z którego sprawca zakosił m.in. wysokiej klasy wibrator (nowy trend prezentowy?) i ekskluzywne majtki. Działał w warunkach recydywy, zatem grozi mu do pięciu lat więzienia. Jestem przeciw każdej kradzieży i za karaniem złodziei, nawet surowym, ale zastanawia mnie, dlaczego zabór towaru ze sklepu grozi kilkuletnim więzieniem, a za defraudację albo przywłaszczenie społecznych milionów złotych ponosi się – jeśli w ogóle – odpowiedzialność polityczną? Niestety, zjawisko to, przynajmniej w Polsce, nie należy do nowych. Często nad tym myślę, ale ciągle nie potrafię zrozumieć. Może – kilka razy to w życiu usłyszałem – ja nie jestem od myślenia i rozumienia? Jedną z największych udręk letniego Głogowa są weekendowe korki. Wszystko przez jeden most. O obwodnicy miasta nie chcę nawet pisać, bo straciłem wiarę, że powstanie za mojego życia, a dalej sięgać nie wypada. Ale na moście pojawia się też inny problem, potęgujący ten ogólny: próby samobójcze, które na długie godziny całkowicie blokują przeprawę. Głogowianie są w tej kwestii podzieleni. Jedni szukają zrozumienia, domniemywają, że każdy taki gest jest rozpaczliwą próbą wołania o ratunek. Inni z kolei wyrażają oburzenie, że dla czyjegoś kaprysu albo przez czyjeś psychiczne niezrównoważenie cierpią mieszkańcy i podróżni. Żartować z tego nie będę, wszak o życie ludzkie chodzi. Z jednej strony rozumiem tych, którzy współczują, bo coś tych ludzi do takiego desperackiego kroku popycha. Ale rozumiem też zbulwersowanych, bo przy całej empatii do nieszczęśników, trzeba też pamiętać, że kiedyś ktoś może umrzeć w tym korku na zawał, do kogoś nie dojedzie karetka, dokądś spóźnią się strażacy... Myślę jednak, że sami sobie robimy niedźwiedzią przysługę, iż te informacje trafiają na czołówki lokalnych serwisów (a my – mówiąc po młodzieżowemu – bardzo się nimi jaramy). Pewnie wielu „skoczkom” właśnie na tym najbardziej zależy: żeby być w centrum uwagi, mieć swoje – nieważne, że negatywne – pięć minut. Może trzeba po prostu być ciszej nad tymi incydentami? Może niekoniecznie blokować przejazd? Utrzymać przynajmniej ruch wahadłowy? Będzie mniej rozgłosu – będzie mniej chętnych do skakania. Tak myślę. Myślę trochę na przekór tym, którzy mnie od myślenia i rozumienia odwodzili. Bo każdemu wolno kochać i myśleć właśnie, choć nie wszyscy chcą z tego prawa korzystać. Ale to już temat na osobny materiał. Stefan Górawski