Trzeci tom „Malazańskiej Księgi Poległych” jest epicki, podobnie jak dwa poprzednie. EPICKI. Ponad 1000 stron, ponad kilogram, ponad wszelką wątpliwość dobrze napisany. Cały świat rusza na Pannion Domin. Stamtąd bowiem nadciąga krwawa fala pożeraczy wszystkiego (dosłownie) Na ich czele stoi Pannioński Jasnowidz, który później okaże się zupełnie kimś innym. Jego armia składa się z żołnierzy i tłuszczy kanibali, ta zjada zarówno swoich, jak i wrogów. W pewnym sensie rozwiązuje to kwestie logistyczne, a każde zwycięstwo kończy się ogromną ucztą. W tym tomie nowe odcienie charakterologiczne otrzymują portrety Sójeczki, Szybkiego Bena i Parana. Poznajemy lepiej Anomandera Rake’a i Tiste Andii. Dowiadujemy się również co nieco o T’lan Imassach. Chętnie przyjrzałbym się warsztatowi Eriksona (Eco miał regały z szufladami i stoper), panowanie bowiem nad tak rozbudowanym światem przedstawionym wymaga sporego wysiłku. Całą obronę Capustanu spędziłem trzymając książkę w prawym ręku. Czytałem do momentu, aż nadgarstek nie puszczał. Wtedy przerywałem i po chwili próbowałem wracać do lektury. Kiedy nie dało rady, odkładałem książkę, by zabrać się za czytanie następnego dnia. Mimo poniesionych strat (nadgarstek na noc stabilizowałem), obroniliśmy miasto. Steven Erikson, Wspomnienie lodu, przeł. Michał Jakuszewski, Wydawnictwo MAG 2021, s. 1056. Artur Telwikas