- 24 listopada [2024 r.] miało miejsce niezwykłe wydarzenie. Była to premiera Twojej pierwszej opery, ale też pierwszej opery łemkowskiej. Jakie były wrażenia po premierze?
- To dosyć niesamowite. Zawsze ogromne emocje towarzyszą słuchaniu swojego utworu. To wspaniałe móc usłyszeć utwór trochę inaczej niż w wyobraźni, trochę inaczej niż w komputerze – dzisiaj są takie możliwości, że możemy sobie wygenerować utwór w komputerze. Ale na żywo, w wykonaniu muzyków to naprawdę coś niesamowitego. To nie było pierwsze wykonanie mojego utworu, ale pierwsze wykonanie tego właśnie utworu.
- Jak został przyjęty przez publiczność?
- Został przyjęty bardzo ciepło. Ludziom się spodobało. To mnie bardzo cieszy, bo jednak artyści nie tworzą tylko dla siebie, ale też dla innych, żeby inni mogli to podziwiać i jakoś się do tego odnieść. Otrzymałam bardzo dużo wiadomości, że utwór się podobał. Często słyszę, że to przerosło wszelkie oczekiwania. Tak, serce rośnie z tego powodu.
- Miałaś obawy przed wykonaniem?- Obawy towarzyszyły mi cały czas, jak to w ogóle wyjdzie, bo proces organizacji tego wydarzenia był bardzo złożony. Ja – poza tym, że skomponowałam ten utwór – to wzięłam na siebie też stronę organizacyjną całości. Zaprosiłam do tego projektu wszystkich ludzi, zajmowałam się finansami, pisaniem projektów o dofinansowanie, rozmowami z Narodowym Forum Muzyki, z artystami. Zajęłam się naprawdę wszystkimi sprawami organizacyjnymi.
Były momenty kryzysowe, bywało, że chciałam wszystko odwołać. Jednak bardzo się cieszę, że wytrwałam, że nie zrezygnowałam w trakcie.
- A czy miałaś wątpliwości, jak będzie przyjęty?
- Jeśli chodzi o samo przyjęcie utworu, też miałam różne myśli, obawiałam się tego.
To było nowatorskie - połączenie muzyki współczesnej, która nie jest łatwa w odbiorze, z muzyką ludową, były nagrania elektroniczne wykorzystujące śpiew chóru z prawosławnego nabożeństwa żałobnego - myślałam, że to może być delikatnie kontrowersyjne. Ale to nam pasowało do całej historii. Spodziewałam się, że odbiór tego może być bardzo różny, ponieważ jesteśmy przyzwyczajeni, że tego rodzaju muzyki słuchamy w cerkwi, a nie na sali koncertowej.
Ale ostatecznie super wyszło. Zainteresowanie było bardzo duże, bilety bardzo szybko się wyprzedały, aczkolwiek to świadczyło tylko o tym, że jest duże zainteresowanie tym projektem, ale jeszcze nie znaczyło, że ludziom się to spodoba. Tym bardziej, że w internecie nie publikowaliśmy żadnych fragmentów utworu, ani nie pisaliśmy za bardzo, o czym jest. Były tylko delikatne naprowadzenia. Więc nie wiedziałam. To było nowatorskie, dużo ludzi się tego nie spodziewało.
- Jak teraz, już po premierze, wspominasz czas pracy nad operą?
- Ostatnie pół roku było dosyć szalone, szczególnie, jak już przyszedł wrzesień, kiedy doszła praca w szkole [red. w Szkole Muzycznej]. W wakacje miałam dużo swobody, byłam też tak trochę „na fali”, bardzo dobrze się czułam, czułam, że żyję i bardzo mi się to podobało. Później, jak już przyszła praca, okazało się, że trudno pogodzić jedno z drugim.
- Powstanie opery i wystawienie jej w Narodowym Forum Muzyki poprzedziła długa droga muzyczna, która przebiegała dwutorowo: z jednej strony muzyka klasyczna: szkoła muzyczna, potem kompozycja na Akademii Muzycznej, a z drugiej – pielęgnowanie tradycji łemkowskiej i zespół Kyczera.
Jak zaczęła się Twoja przygoda z muzyką, tą klasyczną?
- Muzyka zawsze była w moim życiu. Moi rodzice są bardzo muzykalni. Nie pamiętam dokładnie, jak to się zaczęło. Mając 3 – 4 lata chciałam grać na skrzypcach. Bardzo mi się ten instrument podobał, ale byłam wtedy za mała. Wtedy tak uważano. Teraz jest inaczej. Sama prywatnie uczę takie małe dzieci, nawet 4-latki. Prowadzę też zajęcia umuzykalniające dla niemowlaków. Teraz są takie trendy, żeby pracować z maluchami, jest inna świadomość.
Naukę gry na skrzypcach zaczęłam w wieku 7 lat w szkole muzycznej. Grałam przez 6 lat na skrzypcach, później 6 lat na saksofonie.
- Skrzypce, saksofon, a potem na Akademii Muzycznej kompozycja. Skąd taki pomysł?
- Po szkole muzycznej zdawałam na saksofon do Wrocławia, ale się nie dostałam. Było jedno miejsce. Na Akademii Muzycznej jest to zupełnie normalne. Często nie udaje się za pierwszym razem. Poszłam na studia z komunikacji wizerunkowej, na których też mi bardzo zależało. Ja właściwie chciałam iść na oba te kierunki. Później chciałam jeszcze raz zdawać na saksofon, ale trudno było się samemu zmobilizować do ćwiczenia na instrumencie, nawet samo znalezienie miejsca na ćwiczenia było trudne. Ćwicząc na głośnym instrumencie w mieszkaniu przeszkadzałam domownikom albo sąsiadom. A potrzebowałam codziennie wielu godzin ćwiczeń na tym instrumencie, a nie zagrać raz na jakiś czas. No więc, jakoś tak w międzyczasie z tego saksofonu zrezygnowałam.
A kompozycją interesowałam się wcześniej, będąc jeszcze w szkole muzycznej, ale wydawało mi się to jakieś nieosiągalne. Uważałam, że idąc na te studia, trzeba już mieć niesamowity dorobek, ale okazało się, że niekoniecznie. Przyniosłam kilka utworów na egzamin wstępny, ale podczas takiego egzaminu zazwyczaj ocenia się potencjał, ponieważ ludzie kończący szkołę muzyczną często nie komponują jeszcze wielu utworów, nie ma takich zajęć w szkole muzycznej. Więc tak naprawdę wszyscy byliśmy na podobnym poziomie. Byliśmy tylko pasjonatami, chcieliśmy coś robić, coś próbowaliśmy, ale jeszcze nikt z nas nie napisał nic wielkiego.
Dostałam się na tę Akademię, na studia licencjackie, byłam nawet pierwsza na liście i to był taki duży sukces. Cieszyło mnie to bardzo, bo będąc tam wcześniej na dniach otwartych poczułam, że chcę tam być.
Potem na studiach było dużo ciężkich momentów, ponieważ kontynuowałam studia z komunikacji wizerunkowej. Czasami trudno było pogodzić studiowanie na dwóch kierunkach.
W trakcie studiów komponowałam różne utwory, a na licencjat właśnie tę operę. Na zakończenie pisałam koncert saksofonowy, na saksofon solo i orkiestrę symfoniczną, jeszcze większą orkiestrę niż ta tutaj przy operze. Też są jakieś szanse na wykonanie tego utworu, ale zobaczymy za jakiś czas.
- To ta jedna droga muzyczna. A skąd zainteresowanie kulturą łemkowską?
Zainteresowanie kulturą łemkowską było we mnie od zawsze, gdyż w moim domu pielęgnowano tradycje i pamięć o historii. Rozwijało się w kontekście akcji Wisła. Moja babcia od strony mamy urodziła się już tu na zachodzie po akcji Wisła, a od strony taty dziadkowie byli przesiedleni. Ta kultura i jej historia to nieodłączna część mnie, tradycje, które były w domu kultywowane od zawsze, spotkania rodzinne, pamięć o przodkach, o historii, moje babcie i ich losy (Obie były na premierze opery.) Ale też życie w tej społeczności. Tradycje łemkowskie wyniosłam z domu.
- Czyli pójście do łemkowskiego zespołu Kyczera to była naturalna droga?
-Tak oczywiście, była bardzo naturalna. Choć wiązało się to z wieloma trudnościami. Zespół jest w Legnicy, a ja z Głogowa, więc był to kawałek drogi, żeby dojeżdżać na próby.
Ale bardzo chciałam być w Kyczerze i namawiałam rodziców, żeby w końcu mi pozwolili. Dla nich było to nie lada wyzwanie organizacyjne. Pamiętam, że jak już chodziłam do liceum, jeździłam do Legnicy busem z przesiadką w Lubinie. Czasem to trwało dwie godziny, zanim dotarłam do Legnicy. A jeszcze znaleźć czas na naukę w tym wszystkim – to było wyzwanie.
Ale Kyczera dużo mi dała, bo dzięki Kyczerze poznałam dużo ludzi. To są przyjaźnie na długie lata, całe studia mieszkałam z dziewczynami, które były w Kyczerze, mamy ze sobą kontakt. Te przyjaźnie zostają. Zresztą teraz przy operze zaprosiłam do udziału moich najbliższych znajomych i do kapeli i do tańca. Chciałam te osoby zaprosić, z którymi się trzymałam.
W Kyczerze bardzo się też rozwinęłam pod względem muzycznym, bo miałam bardzo dużą swobodę improwizacji. Granie z innymi osobami, granie w zespole to trochę co innego, niż w szkole muzycznej. W szkole miałam bardzo duże zaplecze teoretyczne i praktyczne, grałam ze słuchu, ale granie w zespole to było coś niesamowitego i bardzo rozwinęło moją kreatywność. Pomogło mi później w tworzeniu, w komponowaniu, więc również z tego powodu bardzo cenię ten czas.
- Czy od początku w twoich kompozycjach były wpływy muzyki łemkowskiej?
- Tak, właściwie tak. Pamiętam, że jeszcze będąc tutaj w Szkole Muzycznej II stopnia, napisałam taki utwór „Dunaju Dunaju”. To był mój pierwszy utwór. Jest na You Tubie. To nagranie z mojego pierwszego koncertu, kiedy po raz pierwszy usłyszałam swoją kompozycję. Cieszę się, że zostało to uwiecznione. To był utwór z nawiązujący do łemkowskiej pieśni. Również jeszcze w szkole napisałam inny utwór, który później też był wykonywany. Ale ten utwór zupełnie nie nawiązywał do tradycji łemkowskiej. Więc jakoś tak zawsze szłam dwutorowo. Choć mam takie utwory, w których nie staram się zawierać tych wątków, a mimo wszystko ktoś, kto to usłyszał, mówił, że tutaj trochę słychać folklor.
- Jak duży jest wpływ muzyki i tradycji łemkowskiej na Twoją twórczość?
- To jest moja wrażliwość przekazywana z pokolenia na pokolenie. Pewnie mam to w sobie i wykorzystuję. Ale też, jeśli nawet to się dzieje, to trochę poza mną. Oczywiście utwór „Dunaju Dunaju”, czy druga część ”Lisom, lisom” to użycie łemkowskiej piosenki. To był świadomy zabieg. Ale są też takie utwory, które nie są w nurcie łemkowskim, np. „Papuga”, utwór z użyciem białego głosu.
Bycie Łemkinią to jestem ja, to jest moje pochodzenie i nieodłączna część mnie, ale w swojej twórczości nie zamykam się wyłącznie w tym kręgu. Nie chciałabym być tak postrzegana, bo można łatwo postawić sobie ramkę, że jest się twórczynią łemkowską. Nie do końca tak jest i nie zależy mi, żeby tak było, bo jest dużo innych rzeczy, które mnie ciekawią. Czasami ta wrażliwość wychodzi. Myślę, że ta moja twórczość jest dość spójna, ten mój styl w tym momencie. I to też widać u wielu kompozytorów. Przyglądając się ich historii, widać, że mieli różne okresy w swojej twórczości. Więc to może jest taki właśnie okres twórczy, łemkowski. Ta opera jest może jakimś jego zwieńczeniem, a może rozwinięciem , może mocnym początkiem? – To się dopiero okaże.
Ale też nie chciałabym być tylko z tym kojarzona. To jest coś dla mnie ważnego, ale nie jedynego.
- Niezwiązana z kulturą łemkowską, ale nawiązująca do ludowości jest „Noc Świętojańska”?
- Noc Świętojańska na saksofon i orkiestrę to było nawiązanie do kultury słowiańskiej, ale zainspirowałam się tu jedynie tematyką. Wzięłam „na warsztat” to słowiańskie święto, poczytałam trochę mitologię. To jest utwór, w którym przeplatają się trzy żywioły: woda, ogień i wiatr. Wiatr tam wszystkim zarządza i mąci. Woda to kobieta, ogień to mężczyzna. W mitologii też tak to było łączone. W muzycznej warstwie nie ma słowiańskich, ludowych elementów, jedynie taka słowiańska inspiracja to ta tematyka. Może delikatna programowość, ale nie na tyle, by można tę historię muzycznie opowiedzieć.
- Intrygujący jest tytuł „Ballady Starego Świata”. Ten projekt również nawiązuje do ludowości?
- To był koncert, w którym brałam udział. Był to projekt Piotra Nowotnika, kompozytora, która na co dzień żyje i tworzy w Australii. Poznaliśmy się trochę przez przypadek. Sporadycznie udzielam lekcji gry na instrumentach. Pewnego dnia napisał do mnie maila pan z Australii, że chciałby się ze mną spotkać online na lekcje gry na saksofonie. Łączyliśmy się, on opowiadał, że gra na różnych instrumentach etnicznych, jest kompozytorem. Po jakimś czasie Piotr przyjechał do Polski, organizował tutaj koncert, Najpierw był koncert w Warszawie. Ballady Starego Świata był już drugim koncertem. I tak, rok po roku dwukrotnie grałam z nim na scenie. Występowaliśmy również z Pawłem Steczkowskim, Julią Sawicką – Kotomską. Graliśmy utwory ludowe w takich bardzo otwartych aranżacjach, trochę jazzowych z użyciem różnych instrumentów. Bardzo ciekawa rzecz. Były to utwory ludowe o różnym pochodzeniu i z wpływami różnych kultur.
- Wspomniałaś wcześniej o „Papudze”. Znalazłam informację, że była wykonana w ramach projektu „Opera Młodych”. Czy mogłabyś powiedzieć o tym coś więcej?
- Jeśli chodzi o „Papugę”, to ten utwór napisałam chyba w 2018 roku i był on wtedy wykonany na koncercie. Śpiewała go Oksana Terefenko, reżyserka mojej opery. To był jeden z moich ciekawszych utworów, na biały głos, akordeon i saksofon, trochę nawiązujący do ludowizny. Był wtedy raz wykonany. Później odbył się projekt Opera Młodych, gdzie mieliśmy prezentacje dla choreografów, pokazywaliśmy nasze utwory, nasze inspiracje. Oni mogli spośród nas wybrać, z kim chcieliby współpracować. I ja zostałam wybrana przez Annę Piotrowską, choreografkę z Bytomia. Nie była obecna na tym spotkaniu, ale brała udział w tym projekcie i później dostała różne utwory, z których mogła sobie coś wybrać. I Anna Piotrowska wybrała mój utwór „Papuga”. W ten sposób mogliśmy tę „Papugę” zagrać jeszcze raz, nagrać ją już profesjonalnie. Do tej „Papugi” została stworzona choreografia w takim troszkę teatralnym stylu. A później Anna Piotrowska zgodziła się wziąć udział ze swoim teatrem w operze łemkowskiej, gdzie stworzyła całą choreografię i gdzie Teatr Rozbark z Bytomia, którego ona jest dyrektorem, wziął udział w mojej operze.
I tak „Papuga” rozpoczęła naszą wspaniałą współpracę. Bo ich udział w operze stworzył coś naprawdę fenomenalnego. Połączenie tańca ludowego ze współczesnym, teatralnym tańcem - to było coś niesamowitego.
- Czyli z osobami zaangażowanymi w tworzenie opery spotkałaś się wcześniej na różnych etapach i w różnych sytuacjach artystycznych?
- Tak, jeśli chodzi np. o reżyserkę Oksanę, to poznałyśmy się w zespole Kyczera, Oksana jest aktorką, ma swój teatr w Gdańsku, ukraiński. Jest Ukrainką ale ma męża Łemka i ta kultura jest dla niej ważna.
Od początku wiedziałam, że to ona będzie reżyserowała, ponieważ bardzo dobrze się dogadywałyśmy i ta jej energia mi odpowiadała. Wiedziałam też, że ona na pewno zrobi coś świetnego z tym utworem. Jak chodzi o choreografię, to Oksana sama powiedziała, że postaci Losu, Tęsknoty i Pamięci – ponieważ takie alegoryczne postaci w operze były – powinni zagrać tancerze, żeby to był taniec, ale nie typowo klasyczny, tylko współczesny (ja wcześniej myślałam, żeby to byli aktorzy). Od razu przypomniałam sobie, co Ania Piotrowska zrobiła z „Papugą”, bo to było coś niesamowitego. Ania zgodziła się na tę współpracę. Przyszła z całym swoim teatrem, bardzo utalentowanymi ludźmi. Była świetna współpraca Kyczery z Teatrem Rozbark z Bytomia.
Jeśli chodzi o wokalistki Olę Michniewicz i Justynę Bluj, znałam się z nimi już wcześniej. Tak naprawdę, operę komponowałam na ich głosy, ponieważ Justyna Bluj, sopranistka, potrafi też śpiewać białym głosem i robi to pięknie. Zależało mi na tym , żeby moje postaci w trakcie trwania historii śpiewały też białymi głosami, dlatego wybrałam Justynę. Z Olą Michniewicz, mezzosopranistką, znałyśmy się z Kyczery i z Wrocławia. Studiowałyśmy razem. Ola przed operą nie umiała jeszcze śpiewać białym głosem, ale się nauczyła.
Jak chodzi o scenografkę, Monikę Wójcik to był wybór Oksany, reżyserki. Natomiast dyrygent Jakub Przybycień też był na moje zaproszenie. On na co dzień mieszka i dyryguje w Zurychu, ale pochodzi z Zielonej Góry. Też jest Łemkiem i chciałam, żeby to on poprowadził orkiestrę.
- A jak doszło do współpracy z Orkiestrą Kameralną Leopoldinum? Czy jej udział przewidywałaś od początku?
- Utwór był napisany dużo wcześniej. Pan dyrektor Kosendiak powiedział, że jest możliwość wystawienia tego w sali Narodowego Forum Muzyki, ale z orkiestrą NFM-u, bo skoro to ma być w sali NFM-u, to z orkiestrą tej instytucji.
Ja nawet nie oczekiwałam, żeby orkiestra NFM-u grała. Bardziej myślałam, że będę musiał szukać znajomych we Wrocławiu, studentów, którzy będą chcieli zagrać.
To jest ogromny zaszczyt dla nas, Łemków i dla tego projektu, że mogło to się odbyć w Forum Muzyki. Jestem bardzo wdzięczna panu Kosendiakowi, ponieważ on uwierzył w ten projekt i wyraził chęć, żeby zrobić to właśnie tam.
- Udział Orkiestry NFM Leopoldinum, udział Teatru Rozbark z Bytomia pokazuje, że opera łemkowska „Hołos” jest dla szerokiego grona ludzi, nie tylko dla Łemków.
- Zależało mi na tym od samego początku. Narrator w operze mówi w języku polskim, tak żeby to było bardzo uniwersalne. Poza tym jest bardzo mało partii śpiewanych po łemkowsku, większość to są wokalizy, czyli coś co można zrozumieć wszędzie, w każdym zakątku świata. Jest język łemkowski w partiach śpiewanych, poza tym wykorzystaliśmy też fragmenty listów, jakie Łemkowie wysyłali do Ameryki w 1947 i 1948 roku. Tu wybrzmiał ten język łemkowski.
- A co w operze jest takiego, że zainteresuje nie tylko Łemków?
- Staraliśmy się, aby opera mimo nawiązań do łemkowskiej kultury i historii, była sztuką uniwersalną. Narrator opowiada historię dwóch sióstr w języku polskim. Również muzycznie i wizualnie jest to synteza tradycji ze współczesnością. Sama opowieść o siostrach, Losie, Tęsknocie i Pamięci może dotyczyć i zainteresować każdego.
- Opera „Hołos” to była twoja praca licencjacka. Skąd pomysł, żeby to była opera. Wydaje się, że to duże przedsięwzięcie jak na pracę licencjacką, raczej dyplom magisterski.
- Moja pani profesor [ red. Grażyna Pstrokońska-Nawratil] ma ciekawą refleksję na ten temat. Uważa, że zawsze my wszyscy studenci chcemy przy licencjacie pisać już nie wiadomo co, a potem przy magisterce jesteśmy zmęczeni. I chyba tak samo było u mnie. Moi koledzy również pisali duże utwory na licencjat, mimo że nie było takiego wymogu. Wszyscy chcieli zrobić coś większego.
Ja dobrze trafiłam na czasy pandemii. Przypuszczam, że w takim codziennym biegu byłoby mi bardzo trudno to napisać. A wtedy był czas, żeby się skupić nad tym. A ja przez to, że milion srok za ogon łapię, to podejrzewam, że gdyby nie pandemia, to ta opera pewnie byłaby inna i byłoby to dla mnie trudniejsze do stworzenia.
Na początku zależało mi, żeby połączyć kapelę łemkowską z orkiestrą. I to była pierwsza rzecz, jaką chciałam zrobić. A z tego względu, że uwielbiam opowieści, to zależało mi na fabule. Będąc w liceum trochę pisałam. Nigdy nic nie wydałam, ale zdarzało się coś napisać dla siebie, czasem wysłałam na jakiś konkurs. No więc tak, chciałam, żeby to był utwór z z akcją, z fabułą, żeby to poszło w stronę opery. Ale pierwszym motywem było jednak połączenie orkiestry z kapelą łemkowską.
- Jesteś współautorką libretta, więc w pewien sposób wykorzystałaś swoje zamiłowanie do pisania?
- Tak, ale ja jestem w takiej warstwie wymyślenia i opowiedzenia historii, a cały tekst został stworzony przez Pawła Błocha. Paweł też dodał do tego tekstu bardzo dużo swoich wątków, m.in. Los, Tęsknota, Pamięć – to są jego pomysły. Myślę, że to libretto bardziej jest jego i trochę moje, niż moje i trochę jego.
- W operze jest Los, Tęsknota, Pamięć. Wcześniej mówiłaś o żywiołach, które były w „Nocy Świętojańskiej. Czy to znaczy, że Twoja wrażliwość artystyczna mocno funkcjonuje w elementach nieuchwytnych, abstrakcyjnych?
- Trochę tak.
W tej operze też jest trochę tak, że kapela jest tym elementem świata, który widać, słychać, czuć i to jest coś, co tam się dzieje w tej historii, coś bardzo konkretnego. Natomiast orkiestra symbolizuje atmosferę, jaka towarzyszy postaciom. I tak samo właśnie ten Los, Tęsknota, Pamięć, których niby nie widać, ale oni tam są jako tancerze, te postacie grają. I mimo, że to jest pomysł Pawła, to te postacie mają swoje motywy muzyczne. Bardzo ładnie mi się to spięło.
Tak, lubię bardzo pracować na takich abstrakcyjnych pojęciach.
- A dlaczego opera nosi tytuł „Hołos”? Co ten głos oznacza?
- „Hołos” oznacza „Głos”. Opera opowiada o sile głosu w kontekście pamiętania o swoich bliskich i o korzeniach. Głos przypomina nam, kim jesteśmy oraz jak dzięki Głosowi możemy się wyrazić.
- Za Wami dwa przedstawienia opery. Bilety zostały wyprzedane na obydwa spektakle w bardzo krótkim czasie. Po tym pojawiła się informacja, że będziecie się starać, żeby jeszcze opera mogła być zagrana. Jakie są na to szanse?
- Szanse są bardzo duże. Myślę, że nasz projekt okazał się sukcesem, więc bardzo nam na tym zależy. Miałam już dużo rozmów telefonicznych z panem Jerzym Starzyńskim [red. kierownikiem zespołu Kyczera], co by tu zrobić, żeby w przyszłym roku była możliwość pokazania. Mamy nawet pierwsze propozycje z różnych miejsc, gdzie moglibyśmy to zagrać. Nie chcę zdradzać, jakie to miejsca. Mam nadzieję, że jeżeli to się wyklaruje, to już będzie taka publiczna informacja, i że będzie okazja zobaczyć operę więcej razy. Na pewno chcielibyśmy pokazać ją na większych salach, żeby więcej osób mogło ją zobaczyć. Bo podejrzewam, że niektórzy z tych, którzy byli tym razem, będą chcieli przyjść jeszcze raz, a poza tym jest jeszcze dużo ludzi, którzy po prostu chcieliby po raz pierwszy zobaczyć operę.
- A jest szansa, żeby było zagrane w Głogowie?
- Kto wie? Najtrudniejsze jest dla nas na chwilę obecną znalezienie orkiestry. W NFM było to dosyć proste, ponieważ orkiestra była na miejscu. Owszem, trzeba było jej zapłacić, ale byli ludzie na miejscu, którzy mogli to zagrać. Może wejdziemy we współpracę z jakąś jedną orkiestrą, a może wyjazdowo. Zobaczymy, jak to będzie.
Rozważamy mniejsze miejscowości.
- Dziękuję za rozmowę.
Gratuluję sukcesu opery i życzę Tobie, całemu zespołowi, ale też widzom, żeby plany pokazania opery w przyszłym roku powiodły się.
rozmawiała Elżbieta Bock-Łuczyńska